BAD HORROR CLUB Blair Witch 2 Księga Cieni

Data:
Ocena recenzenta: 2/10
Artykuł zawiera spoilery!

Nie minęły dwa tygodnie, a już miałam okazję zobaczyć Blair Witch Project: Księga Cieni dwa razy. Istnieje tu bowiem ciekawe zjawisko, mało kto tak naprawdę pamięta jak zły był to film. Większość argumentów, z którymi się spotkałam opierają się na nie łączeniu jedynki z dwójką. Tak więc jeżeli będziemy oszukiwać się, że Księga Cieni sequelem nie jest, możemy dostać nawet całkiem niezły film.

Albo bardzo zły film, który nasze umysły starają się wymazać z pamięci.
Pewnie domyślacie się jak to wyszło, skoro piszę tą recenzję. Tak więc gotowi, do komputera, start.

Pamiętacie zapewne Blair Witch Project? Osobiście uważam go za jeden z najlepszych niezależnych horrorów w historii kina. Dla niektórych z was jest to pewnie przesada, ale mnie film naprawdę przestraszył. Był ciekawy, niskobudżetowy i co najważniejsze, prowokował wyobraźnię. Obecnie trudno jest o takie filmy, jednak raz na jakiś czas pojawia się psychologiczna perełka, która największych weteranów przyprawi o ciarki. Parę lat temu Paranormal Activity zrobiło podobne wrażenie na docelowej publiczności. O ile niestety Paranormal (In)Activity 2 okazało się gówniane i nudne, to jednak twórcy wyraźnie rozumieli, że to, co przeraża leży w tym, co niewidoczne. Logicznym więc byłoby gdyby Blair Witch Project 2 działało na podobnych zasadach. Tak też wygląda. Przez pierwsze dwie minuty filmu.

Bezczelne dziady zwodzą nas na samym początku kręcąc film w stylu dokumentu. Tym razem ma to być dokument o pierwszej części i masowym impakcie, jaki wywarła na ludziach. Brzmi ciekawie i co ciekawsze, ci biedni statyści, którzy pojawiają się na samym początku są całkiem dobrymi aktorami. Tak więc jesteśmy zachęceni, nakręceni i gotowi na kolejne medialne oszustwo w dobrym stylu, jednak w momencie (który właściwie jest najlepszym momentem filmu), w którym rozbrzmiewa muzyka Marilyna Mansona, obraz radykalnie się zmienia. Z zapowiadanego dokumentu wyłania się pełnometrażowy banał.

Nie mam nic przeciwko pełnometrażowym banałom, ale mając na sobie brzemię dobrego filmu, należałoby zrobić film przynajmniej średni. Budżet wygląda na satysfakcjonujący, jednak nawet on nie był w stanie pokryć operacji strun głosowych Stevena kogośtam czy też irytującej mimiki Erici jakiejśtam. Koszty nie pokryły też prozaku, na którym muszę teraz jechać, żeby dojść do siebie.

Mimo iż film jest pełnometrażowym, fabularnym horrorem, aktorzy grają kiepsko, a kasę w film wpakowaną widać w każdym ujęciu, twórcy nadal usilnie starają się nas przekonać, że wszystko, co widzimy na ekranie to prawda. Nie zmieniono więc imion i nazwisk aktorów, jako że to przecież “prawdziwi” ludzie, a film obarczono tym samym oświadczeniem, co poprzedni. Ktoś coś znalazł i uuuuuuuuuuuu wiedźma z Blair ich zabiła.

Joe Berlinger nie ma za dużych osiągnięć jako reżyser, szczególnie jeżeli chodzi o filmy fabularne. Jedynym zaskoczeniem jest Metallica: Some Kind of Monster, które czyni jego filmografię dumną. Wyraźnie facet sprawdza się lepiej w dokumentach. Też pierwsze, nieszczęsne dwie minuty filmu stylizowane na dokument wydają się satysfakcjonujące. Wina więc wyraźnie leży w producentach i scenarzyście. Spójrzmy więc na osobę scenarzysty, który wyraźnie mścił się na widowni maniakalnie poprzedzając zły dialog gorszym.


i to tyle, co chcecie wiedzieć o scenarzyście. Jeżeli powyższy plakat jeszcze was nie odstraszył, czytajcie dalej, a ujawnię wam szczegóły Księgi Cieni- filmu, który w cieniu winien był pozostać.

Grupa opóźnionych w rozwoju trzydziestolatków, którzy wyglądają na 30, a zachowują się jakby mieli piętnaście lat spotyka się na wycieczce śladami wiedźmy z Blair. Każde z nich jest tu z innego powodu. Steven i jego żona, Tristine piszą książkę, Erica jest wiedźmą (;p) i chce, żeby Elly (tak, tym razem wiedźma z Blair ma imię) została jej opiekunką, Jeffrey po prostu zarabia pieniądze jako przewodnik, a Kim jest gotem. Przepraszam, jest więcej niż gotem. Jest gotem jasnowidzem. Tak więc mamy tu całkiem obiektywnych i mentalnie stabilnych turystów.

Cała wycieczka obraca się wokół jakiejś szalonej imprezy na pozostałościach po domu, który odwiedziła trójka bohaterów oryginalnego Blair Witch Project. Szalona impreza kończy się urwanym filmem, a następny dzień zaczyna się od dochodzenia do tego, co urwany film ukrywa. A ukrywa totalne majaki.

Tristine śni o dzieciach chodzących do tyłu, Jeffrey przeżywa flashbacki związane z jego pobytem w szpitalu psychiatrycznym, Erica wyparowuje, a Kim pożera zdechłą sowę. Nie wiem czy w ogóle muszę kontynuować, te zdania powinny wystarczyć jako recenzja filmu.

Nasi nawiedzeni bohaterowie wracają więc do domu Jeffreya, żeby odtworzyć kasety, albowiem baterie w kamerach nie kończą się nigdy, tak więc wszystko zostało nagrane. W między czasie Tristine porania pod wpływem snów o cofających się dzieciach, Kim zostaje zaatakowana przez inną gromadkę dzieci, a pod Stephenem zawala się most, który jak później się okazuje nie zawalił się wcale. Tak więc wszyscy dzielnie palą trawę i piją piwo, mimo halucynacji.

W międzyczasie okazuje się, że inna grupa turystów została zamordowana w noc dzikiej imprezy. W tym momencie wchodzi też moja ulubiona postać- bezkompromisowy szeryf, który mimo braku dowodów, od razu stwierdza, że to Jeffrey i reszta dokonali morderstwa. Pod wpływem dalszych halucynacji oraz pokrętnej logiki, nasza nawalona grupa dochodzi do wniosku, że aby zobaczyć prawdziwe nagrania z taśmy, muszą obejrzeć ją od tyłu (to pewnie dlatego, że dzieci chodzą do tyłu). Oczywiście pomysł jest trafiony i odkrywamy, że urwany film powinien pozostać w cieni, tak samo jak ten cały projekt.

Szalony montaż, lesbijskie pocałunki, nagie ciała i satanistyczne rytuały, a wszystko to bez atmosfery, chemii czy chociażby jakiegokolwiek sensu. Dzięki temu dziesięciominutowemu wypełniacza taśmy filmowej, dowiadujemy się jednak, że Tristine, która już od dłuższego czasu wygląda jakby po prostu chciała wyjść z planu i iść spać, została opęta przez Elly. Sny, które miewa, bowiem, są snamu wiedźmy.

W najzabawniejszej histerii świata poprzedzonej przez najgorszą scenę opętania w historii kultury, Tristine popełnia samobójstwo. Ale czy na pewno?

Jakby Blair Witch 2 nie było już totalnym chłamem, twórcy po raz kolejny postanawiają nam dowalić i udawadniają, że może być gorzej. Upośledzeni trzydziestolatkowie zostają aresztowani i podczas przesłuchania odkrywają (i my również, chociaż gówno nas to obchodzi na tym etapie), że wszystko co widzieli na taśmie to nieprawda. Tristine nie popełniła samobójstwa i nie została opętana przez wiedźmę. Zamiast tego zabił ją Stephen. Erica nie wyparowała, a została zamordowana przez Jeffreya. Kim nie była gotem, tylko skinem. Co za różnica, właściwie.

Blair Witch 2 jest drażniące. Nie tylko dlatego, że historia, która jest zlepkiem przypadkowego seksu i krwawych znaków na plecach to majak, ale głównie dlatego, że nikt łącznie z aktorami i reżyserem na czele wyraźnie nie chciał tego filmu zrobić. Delikatnie powiedziawszy wszyscy wyglądają jakby mieli film gdzieś. Przerażenie malujące się na twarzach postaci jest karykaturalne, cyniczny uśmiech Kim jest uśmiechem idioty, panika Tristine jest absurdalnie zabawna, a scena opętania w scenariuszu prawdopodobnie została nazwana “i don’t give a fuck, let’s just finish this movie”. Jednak to, na co należy zwrócić uwagę i podkreślić to głos Stephena. Stephen, jeżeli to czytasz, błagam, zamilknij na zawsze, albowiem Bóg wyraźnie cię nienawidził dając ci ten głos. Przyrzekam, że nigdy w moim życiu nie słyszałam czegoś tak irytującego (z wyjątkiem Freda, ale do cholery, on udaje ten głos). Każda scena ze Stephenem sprawia, że uszy krwawią.

I oto kolejny sequel, który nigdy nie powinien był powstać.

O, Queer, Ty też urządzasz sobie miesiąc złych sequeli?? :D

na szczęście to tylko jeden sequel;) nie mogłabym poświęcić się aż tak bardzo:)

Tristine śni o dzieciach chodzących do tyłu, Jeffrey przeżywa flashbacki związane z jego pobytem w szpitalu psychiatrycznym, Erica wyparowuje, a Kim pożera zdechłą sowę.

Ten fragment miażdży!

Najciekawsze jest to, że kilka osób na Filmasterze dało temu filmowi całkiem wysokie oceny. Ja chyba jednak zaufam queer... :)

Noo. Szacuuun dla autorki, świetne spostrzeżenia zgodne z moimi :-D

Dodaj komentarz